W ostatnim czasie najważniejszym wydarzeniem w życiu Kacpra było spotkanie z kolegą. Tak znienacka, Kacper zapytał czy mógłby go odwiedzić kolega. Korzystając z bardzo ciepłej pogody pod koniec października udało się odwiedziny zorganizować i chłopcy spędzili kilka godzin siedząc i rozmawiając w ogrodzie na kocu. Znają się od 3-latków i bardzo się lubią. Ale nie widzieli się prawie od roku więc trochę się obawiałam czy znajdą wspólne tematy do rozmowy. Znaleźli i siedzieliby tak pewnie do północy. Zrobili ognisko i gadali i gadali. Dla mnie był to wzruszający widok.
Jest kolega, który bardzo Kacprowi pomógł w czasie choroby, Wspólne granie pozwalało mu zapominać o bólu i szpitalnej rzeczywistości. Mam nadzieję, że na spotkanie z nim również niedługo przyjdzie czas.
Byliśmy dwa razy w szpitalu.
Pierwsza wizyta zdecydowanie nie była owocna. Byliśmy umówieni na badanie. Dwa razy potwierdzałam je telefonicznie. Gdy przyjechaliśmy trochę przerosła mnie buirokracja. Lekarz, który nas zarejestorwał, nie dał nam osobnego skierowania (informację o badaniu mieliśmy na wypisie ze szpitala). W związku z tym byliśmy odsyłani od okienka do okienka. W końcu dotarliśmy do gabinetu. Pani, która przeprowadza badanie nie była pewna co ma dokładnie zrobić więc czekaliśmy aż dodzwoni się do lekarza specjalisty. Wtedy okazało się, że potrzebne jest jeszcze dodatkowe skierowanie do specjalisty.Więc znów od pokoju do pokoju. Gdy w końcu ze wszystkimi dokumentami znaleźliśmy się we właściwym miejscu pani dokładnie opowiedziała Kacprowi co będzie robić i czego oczekuje od niego. Byliśmy gotowi. I własnie wtedy pani doktor nadzorująca badanie powiedziała, że ma pewne wątpliwości i jeszcze się skonsultuje odnośnie przeciwwskazań. Także my na korytarz, na badanie weszło inne dziecko. Co ciekawe lekarz, który miał się wypowiedzieć o przeciwwskazaniach sam nie był pewien bo niby można ale on gwarancji nie da (o zgrozo!). Więc pani doktor przeprosiła i powiedziała, że dziś badania nie będzie. Zmiana terminu wcale nie była taka łatwa. Pani doktor musiała wystawić nam skierowanie żebyśmy mogli do niej podejść i żeby mogła nas przerejestrować. Fizycznie wyglądało to tak: nieoficjalna wizyta po skierowanie, biegusiem do rejestracji się zarejestrować na wizytę, oficjalna wizyta i zapisanie na badanie za miesiąc. Wyjechaliśmy z domu o świcie, wróciliśmy na obiad. No bywa i tak.
Ponieważ staramy się żyć jak najbardziej normalnie, nasze wizyty w szpitalu dezorganizują codzienność wielu osób. Panie nauczycielki przekładają lekcje, ja biorę pół dnia wolnego tym samym obciążając (wyjątkowo wyrozumiałych) wspópracowników. Więc gdy dzieje się tak jak ostatnio mam trochę żal.
Z drugiej strony gdy przemyślałam całą tę sytuację doceniłam odwagę pani doktor, która nie zdecydowała się na badanie. Serdecznie nas przepraszała. Jestem jej wdzięczna, że potrafiła w ostatniej chwili przyznać się do wątpliwości. Mimo, że ryzyko powikłań było na prawdę niewielkie ona w trosce o dziecko powiedziała "nie".
Spędzając tyle tygodni w szpitalu spotykaliśmy się z różnymi sytuacjami, również niewiedzy. I zdecydowanie najgorsze są te chwile w których ktoś nie jest pewnien lub nie wie, a próbuje działać. Były chwile, kiedy mówiłam dość, nie zgadzam się. Tym bardziej doceniłam panią doktor i postanowiłam podziękować jej przy najbliższej okazji.
Druga wizyta przebiegła sprawnie. Byliśmy u chirurga na zdjęciu szwów po Broviaku. Kacper był mega dzielny, lekarz z super podejściem do dzieci, a towarzysząca mu pani pielęgniarka przemiła.
Niedługo kolejna kontrola u onkologa, kolejne badania i oczekiwanie na wyniki. Gdzieś tam w środku maleńka iskierka niepokoju daje o sobie znać. Kacper czuje się dobrze, musi być dobrze. Jest silny i szczęśliwy.
Musi być dobrze.